Tym razem jako gracz zwiedzałem Księstwa Graniczne w warszawskim Klubie Nexus.
A wyglądało to tak...
21 Breuzeita wieczorem pomogliśmy niejakiemu Kugelschreiberowi w przegonieniu bandy opryszków. jako gracze wykazaliśmy szczególną łaskawość gdyż z pięciu napastników przeżyło czterech. Czyli jakoś tak nie krwawo choć emocji trochę było. I tak było na poprzedniej sesji której nie opisałem bo jakoś tak zapału zabrakło. Warto wspomnieć że do drużyny dołączył jakiś Estalijczyk w czerwonym wdzianku - Juan Filip de Suarez.
Następnego dnia okazało się że elfka o mrocznej ksywie Nocny Łowca ruszyła w poszukiwaniu kogoś z rodziny na zachód - po wspomnianego już przez nią miasteczka Perigord. Wiedzeni jakimś wewnętrznym fabularnym przymusem ruszyliśmy za nią.
Szybko wydaliśmy zdobyte złocisze na miejsce w wozie i w drogę. W trakcie tej pasjonującej deszczowej podróży dowiedzieliśmy się że w owym Perigold będzie jutro festiwal pasztecików oraz to że obchody zaszczyci jakiś lokalny mistrz paszteciarstwa. O randze tego święta świadczył zator na drodze w jakim mieliśmy okazję postać - okazało się zderzyły się dwa wozy i cało moja ekipa poleciała aby się poprzyglądać. Krasnal Kargrun spotkał tam swoich kumpli z kopalni i wtedy też poznałem nowego gracza w naszej wesołej ekipie - człowieka, górnika ale imienia jego nie zapamiętałem. A że wesoły to kompan to się później o tym przekonacie.
W końcu dojechaliśmy to tego miasteczka. Dodatkową atrakcją okazał się przyjazd strzygan - takich cyganów staroświatowych. Dzięki temu straże zostały podwojone ale nie psuło to jakoś zabawy.
Ja z nowym kompanem-górnikiem oraz niziołem Waldemarem szybko zaczęliśmy opróżniać dzbany. Estalijczyk i krasnal pili z rezerwą. Do wieczora część rozrywkowa drużyny była zaprawiona i gotowa na następne atrakcje. A okazja pojawiła się szybko. Szczególnie że kwaterkę mieliśmy zabezpieczoną - tfu, pewnie przepłaciliśmy.
W deszczu, przedstawiciel władz miasteczka, coś tam wydukał oficjalnie otwierając festiwal. Cześć drużyny poczuła się wykluczona społecznie z powodu tego że lokalni notable świętowali w namiotach a reszta mokła na deszczu.
Nizioł, górnik i jak wślizgnęliśmy się pod połę namiotu i zadomowiliśmy się pod jednym ze stołów. Gdyby nie alkohol, a może był to syndrom turysty All Inclusive to by pewnie nic się nie stało. Ale niezręcznie zaczęliśmy się dobierać do tego co na stole stało i trzeba było znikać. Niziołowi się to udało dzięki pomocy Estalijczyka który czuwał na zewnątrz wraz z krasnalem. Ja i górnik zostaliśmy pochwyceniu i wtrąceni do miejscowego loszku.
Następnego dnia zostaliśmy z tego loszku wyciągnięci bo jak się okazało nasi towarzysze zaoferowali pomoc w rozwiązaniu jakiejś zagadki. Nie ważne co i jak ale najważniejsze że tym razem się mi upiekło - wisieć nie będę. Miejscowy notabl, gruby i elegancki jejmość, coś tam dukał o kaucji.
W asyście strażników poszliśmy na miejsce, co jak się okazało, było miejscem zbrodni. Ktoś zabił lokaja wspomnianego wcześniej mistrza pasztetu i prawdopodobnie porwał jego samego. Wszędzie było dużo krwi i porozwalanych drzwi oraz sprzętów. Po zbadaniu okolic domu znaleźliśmy trop prowadzący do jakiejś klapy za budynkiem w którym się mieściło więzienie gdzie nocowałem. W sumie to miałem niezłego kaca i raczej podążałem za kumplami a nie aktywnie główkowałem.
I ta tym koniec, zamiast pchać się do piwnicy postanowiliśmy się odpowiednio przygotować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz